Wojna oczami pana T.

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Jedno z haseł w zapowiedziach tego filmu mówiło "nie widziałeś wojny, jeśli nie widziałeś jej oczami Quentina Tarantino". I to jest stuprocentowa prawda. II WŚ w wykonaniu (tak, w wykonaniu - bo to nie jest relacja, a kreacja) Tarantino to przednia zabawa przetykana jatką. A do tego, dla nas, siedzących po tej stronie ekranu, gdzie nie ma stosu klisz filmowych i operatora z zapalniczką, dodatkowa zabawa w wyszukiwanie WSZYSTKICH możliwych nawiązań do kina. Czasem to drobiazgi, jak Pola Negri czy fajka oficera SS, czasem coś większego. Zauważyłem, że Tarantino pozwala sobie na cytowanie samego siebie. Scena negocjacji z żołnierzem w piwnicy bardzo przypomina scenę z Kill Bill, gdzie Beatrix negocjuje z płatną morderczynią (nawet argument o rodzicielstwie jest podobny!), albo długie ujęcie w kinie, gdy przybywają goście - czy nie widzieliśmy tego tuż przed masakrą w Domu Błękitnych Liści? Albo Pitt wycinający wycinający swastykę na czole niemieckiego oficera, łącznie z pięknym dialogiem tuż przed tym - czy nie chciałoby się włożyć w usta Jankesa słów "ja jestem tyranią złych ludzi"?
Tarantino znakomicie pokazuje wojnę - ale tylko te jej części, które widzi w swojej głowie. Dlatego jego postacie - bez względu na narodowość - mogą mówić po angielsku tylko wtedy, gdy wszyscy się na to zgodzą, w przeciwnym wypadku pięknie mówią po francusku, niemiecku, włosku. Jeżeli na wojnie Tarantino jest krew - to wylewa się z ekranu wiadrami. Jeśli jest przemoc - to tylko w najlepszym gatunku. Jeśli śmiech - to przerysowany do granic możliwości. Ale przede wszystkim jest tam - jak to u Quentina - rozmowa. Dużo rozmowy. II WŚ to chyba najbardziej przegadany konflikt w historii - tu przed każdym zabójstwem obie strony delektowały się długimi, błyskotliwymi dialogami. Dziwi jedynie mała ilość stóp (jak na Quentina Tarantino), ale widocznie Francuzi i Niemcy nie mają odpowiedniego rozmiaru buta, aby poświęcać na to taśmę filmową.
Jak zwykle u Tarantino - choć w teorii wiemy, co może się wydarzyć - nigdy nie mamy pewności, z której strony zaskoczy nas reżyser, kto strzeli, co wybuchnie, kto zginie, a komu będzie dane przeżyć - choć niekoniecznie w jednym kawałku. Także to sprawia, że nie możesz oderwać wzroku od ekranu - bo przecież w każdej chwili może zdarzyć się coś, czego nie możesz przegapić. Albo ktoś zginie, albo sam twórca podpisze ważną postać za pomocą małej strzałki. Wszystko będzie podane jak na tacy - widz ma za zadanie jedynie chłonąć. I oniemieć z zachwytu.
A że historia potoczyła się inaczej, niż tego chcą "Bękarty"? No cóż, widocznie nie umiała inaczej.
Dla mnie film świetny. Nie, przepraszam - rewelacyjny. Tarantino po zakończeniu musiał powiedzieć tak, jak Pitt po wycięciu ostatniej swastyki na niemieckim czole: "chyba wyszło mi arcydzieło".

Zwiastun: